Nie jestem typem princeski, która od 10 lat wie, jak będzie
wyglądać jej wymarzona suknia ślubna. Nawet nie jestem z tych, które
szukając księcia na srebrnym rumaku, zaglądają do każdego sklepu po
idealny pantofelek, nadający się na atrakcyjne zgubienie na schodach -
na pierwszą randkę poszłam w tenisówkach, na drugą w najkach. Swojego
ślubu nie wyobrażałam sobie w wieku 7 lat i jakoś mnie to od tamtego
czasu dalej nie obchodziło. Jako dziecko bawiąc się lalkami w mojej
wyobraźni ślub ograniczał się tylko do słów "no, to możecie się
pocałować". Czasem niepewny Ken wypowiadał "czyli jesteś już moją
żoną?". Wyzwanie 30 dni do świetnej sylwetki, o którym pisałam tutaj, rozpoczęłam dlatego, że tak mało czułam się "bridal", "panna młoda", za mało "że to już".
Ciekawiło mnie, co robi masa kobiet przed weselem. Myślałam, że panny
młode ćwiczą, dobrze się odżywiają. Okazało się... że wcale nie. Teraz
minęło 20 dni tego wyzwania. Co mogę już podsumować? Co odkryłam? Czy
czegoś się nauczyłam?